Dedykuję Mrużce w podziękowaniu za wszystkie komentarze. Rozdział nieco później, niż zapowiadałam, niestety miałam pewne problemy z moim sfatygowanym laptopem. Serdecznie zapraszam do lektury. Całusy. Wasza Natalie.
Droga Ginny,
słyszałaś już o tym nowym ministrze magii? Nazywa się Douglas Clark albo Clark Douglas, zapomniałam. Wprowadzili zakaz teleportacji i latanie na miotle przez mugolaków, dziś rano mówili przez radio. Jak mogą?! To nie do pomyślenia, co się teraz dzieje, jeżeli przeniosą ten zakaz również na czarodziejów półkrwi, nie będę mogła wyjechać z kraju w poszukiwaniu składników do TEGO – dawno nie widziałam już żadnych bezpiecznych świstoklików. Irene opowiadała, że parę tygodni temu kupiła lewy świstoklik u tych nielegalnych wyłudzaczy koło Dziurawego Kotła, i zamiast do Paryża (ma tam rodzinę), trafiła na jakąś wysepkę na środku oceanu. Ona miewa czasami naprawdę dziwne pomysły.
Mam już kilka składników do TEGO, wciąż jednak brakuje mi tak wielu! Najbardziej przerażający jest ostatni…
Całuję i ufam, że u Ciebie wszystko dobrze,
Twoja Jenna.
DAWNIEJ
Jest późna wiosna, ale kiedy całe miasto pogrążone jest w mroku, w świetle ulicznych latarni trudno dostrzec zachwycające całą feerią barw w kwiaty na balkonie mieszkania państwa Grangerów, szanowanych stomatologów. Za parę godzin zacznie świtać, oboje małżonkowie po długiej wieczornej rozmowie, podczas których wspominali dawne czasy – wycieczkę do Hyde Parku z ich czteroletnią wówczas córką, Boże Narodzenie, podczas którego on niechcący stłukł większość ich bombek i wtedy całą rodziną przystroili choinkę własnoręcznymi ozdobami – położyli się już spać. Przysnął również Dave Watts, chudy, tyczkowaty dziewięnastolatek, przed laty uczęszczający do Durmstrangu – ale Ron Weasley go nie wini. Sam nie zamierza usnąć podczas warty, wątpi jednak, czy czuwanie ma jakikolwiek sens. Obawy Dumbledore’a dotyczące ataku na dom Hermiony przez śmierciożerców uważa za zbyt wydumane – czyż brakuje im na całym świecie mugoli do rozlewu krwi? – ale na prośbę swojej dziewczyny zgłosił się do ochrony jej rodziców. Obiecał jej, że żadne z nich nie będzie miało żadnego nawet skaleczenia – a obietnic się dotrzymuje.
Jest wczesne lato, ale kiedy całe miasto pogrążone jest w mroku, w świetle ulicznych latarni trudno dostrzec truskawki i poziomki powoli dojrzewające w ogródku państwa Grangerów, rozchwytywanych właścicieli poradni dentystycznej. Oboje małżonkowie położyli się już do snu, przysnął również Dave Watts, swoim chrapaniem doprowadzając Rona Weasleya do białej gorączki. Sam nie zamierza usnąć podczas warty, bo czy i miało by to jakikolwiek sens przy tym okropnym chrapaniu?
Pojawili się nagle. Ilu ich było? Trzech? Czterech? Pięciu? Czarne peleryny rozmywały kształty, twarze skryte za maskami śmiały się upiornie.
– Expelliarmus! – krzyczy, ale jest ich zbyt wielu, rozbrojenie jednego nie wystarczy, Dave, ty gamoniu, wstańże wreszcie…
– Drętwota! – tak, to głos Dave’a, Merlinowi dzięki. Ale śmierciożerca się uchyla, trzeba rzucić zaklęcie jeszcze raz, jeszcze raz…
– Sectumsempra! – słyszy jeszcze, zanim czuje potworny ból. Nie, nie, nie, musi rzucić zaklęcie, musi trafić… Dlaczego wszystko jest tak okropne niewyraźne? Dlaczego ktoś krzyczy jego imię?
Próbuje jeszcze wycelować, zanim wszystko zasnuwa ciemność.
***
TERAZ
Czuł się oszukany. Zdradzony. Na litość, Snape był jego ojcem chrzestnym! Jak mógł zabić Dumbledore'a?! Czy od początku oszukiwał? Ale przecież szpiegowali, szpiegowali oboje, oni i ta durna Chang. Czy możn być aż tak dwulicowym? Nie, to niemożliwe, Pottererek-Bohaterek musiał sobie coś ubzdurać. Przecież to właśnie Snape był tym dobrym, prawda? To on pierwszy tłumaczył mu, że mugole nie są źli, przecząc wszystkiemu, co wyniósł z rodzinnego domu! To on powiedział, że całe życie kochał czarownicę wywodzącą się z rod!iny mugolskiej! Taką jak Granger. Właśnie, Granger. Jak ta przygłupia Gryfonka go denerwowała! Co ona sobie myślała, idąc sama w ślad za bliznowatym? Salazarowi dzięki, nic się jej nie stało, od razu teleportowała się do Zakonu, a zanim zdążyła wdrożyć swoje ambitne plany misji ratunkowej w życie, Nadęty Pan Jestem Wybrańcem zdążył już wrócić z rudą Wieprzlejówną w ramionach. Atmosfera była bardziej napięta niż podczas oficjalnej kolacji, na którą jego ojciec zaprosił szanowaną rodzinę czarodziejów czystej krwi, z którą zamierzał rozpocząć interesy. Z jednej strony powszechna radość z przeżycia Pottera i rudej, z drugiej – rozpacz na wieść o śmierci Dumbledore’a, przygotowywania do pogrzebu, który miał się odbyć za kilka dni.
Właśnie dlatego zgodził się na prośbę Granger, żeby na krótki czas pozostać w Zakonie, zapominając o misji. Wciąż była roztrzęsiona po idiotycznym wybryku bliznowatego, cały czas chodziła poddenerwowana, a na dodatek stała się jakaś straszna rzecz z tą dziwką Weasley; nie do końca orientował się o co chodzi, ale wyglądało na to, że związek Chłopca, Który Przeżył dobiegał końca. Byle do pogrzebu Dumbledore’a. Odda cześć dyrektorowi Hogwartu, a potem znów wyruszą na poszukiwania horkruksów – a przy odrobinie szczęścia, gdy ten cały koszmar się skończy, nie zobaczy Granger już nigdy więcej. Może i była ładna, ale mało było piękniejszych? To tylko kilka dni. Wytrzyma.
***
– Godryku, to takie krępujące! – Ginny oddaliła się od płaczącej ze szczęścia matki, która wciąż ją obejmowała i podeszła do Hermiony. – On się cały czas na mnie patrzy.
– Naprawdę nic nie pamiętasz? – zapytała dziewczyna, patrząc ze współczuciem na przyjaciółkę. – Wiesz…
– Och, oczywiście, wiem kim jest! – Ginny przewróciła oczami. – To Harry Potter, Chłopiec, Który Przeżył, Wybraniec, kapitan drużyny w szóstej klasie. Jak mogłabym nie widzieć? Ale nie pamiętam żadnych… sytuacji… tego, że byliśmy razem.
– Uratował ci życie w drugiej klasie – powiedziała cicho Hermiona. – Na szóstym roku zostaliście parą. Byliście zakochani, byliście… – brązowowłosej brakowało słów. – Byliście najbardziej uroczą parą w całym Hogwarcie – wybrnęła, czując się jak bohaterka kiczowatej brazylijskiej telenoweli, takich jak tych, które uwielbiała jej mama. Mama… Myśl o niej była jeszcze bardziej bolesna niż widok Rona pędzącego ku siostrze. Jak bardzo go nienawidziła! Odebrał jej rodziców, jedyną rodzinę jaką miała, sam zaś cieszył się z powrotu Ginny u boku braci i państwa Weasleyów… Zdusiła w sobie gniew i odwróciła się, widząc jeszcze jak Harry chowający twarz w dłoniach biegnie po schodach na górę. Co czuł? Co czuje się w chwili, w której osoba na której najbardziej ci zależy ma cię za obcego człowieka, znanego jedynie z nagłówków Proroka Codziennego? Przypomniała sobie, jak myślała nad wymazaniem jej z pamięci rodziców, jak bolesna była myśl o tym, że zniknie z ich wspomnień. Nie zdecydowała się na to, nie potrafiła tego zrobić… A oni zginęli. Avada Kedavra. To Ron…. To on ich nie uratował. Poczuła, że robi jej się słabo.
– Hermiona, wszystko w porządku? – rzucił mijający ją Lee Jordan. – Dzisiaj wieczorem zarządzamy minutę ciszy na Potterwarcie. No wiesz… na cześć Dumbledore’a. Hasło to Gwardia Dumbledore’a.
– Dzięki, Lee. I nie. Nic nie jest w porządku.
***
– Czy to się da odwrócić? Musi być jakieś przeciwzaklęcie!
– Przykro mi, Harry, ale to nie jest zwykłe Obliviate. To o wiele potężniejsza magia, czarna magia. Podejrzewam, że zna je jedynie Voldemort, może Dumbledore. Ale Dumbledore’a już nie ma, Harry…
– Rozumiem – odpowiedział bezbarwnym głosem.
– Za cztery dni jest pogrzeb. Musimy skupić się na zorganizowaniu ceremonii. Jeżeli ogłosimy śmierć Dumbledore’a przez Potterwartę, wielu czarodziejów będzie na pewno chciało go pożegnać. Voldemort tylko na to czeka, jestem wręcz pewny, że zaatakuje podczas uroczystości. W końcu nigdy niczego nie uszanował…
– Rozumiem – powtórzył Harry,
– Co rozumiesz?
– Że straciłem wszystko.
***
– To straszne, prawda? – Neville spojrzał na Rona, odrywając się od pobieżnego sprzątania ich wspólnego pokoju w Zakonie, ograniczając się do przeniesienia skarpetek pod łóżko. Nieznośne zaklęcia sprzątające. Łatwiej byłoby transmutować ten cały bród w stadko uroczych kociąt. W sumie czemu by nie spróbować? Ale co oni zrobią z kociętami?
– Co? – burknął Ron, przeglądający właśnie stary numer Jak wybrać miotłę. Chyba powinien być na dole z innymi i cieszyć się z powrotu Ginny? Może powinien zorganizować jakieś przyjęcie na cześć jej przybycia, najlepiej od razu świętując również przyjazd Hermiony i Malfoya? Godryku, był takim okropnym bratem.
– No, wiesz… To co Sam-Wiesz-Kto zrobił Ginny. Że zabrał z jej pamięci Harry’ego. – Neville się wzdrygnął. – Nie wyobrażam sobie, że mógłbym nie pamiętać o Lunie. Albo ona o mnie.
– Tak, okropne. Chociaż w sumie nie. – Ron gwałtownie obrócił się na krześle, obracając się w stronę Neville’a. Rzucił z wściekłością czasopismem o ścianę. – Ja mu zazdroszczę.
– Słucham? – Longbottom zdębiał.
– Zazdroszczę, piekielnie mu zazdroszczę! Oddałbym wszystko, żeby zapomnieć o Hermionie! Wszystko, rozumiesz?
– Nie – powiedział cicho chłopak. – Nie, kompletnie nie rozumiem.
– To była moja wina. Byłem tam. Mogłem temu zapobiec. Mogłem uratować jej rodziców, właśnie to jej obiecałem. Ona mnie obwinia i wcale się jej nie dziwię – głos Rona był przesiąknięty goryczą. – Ja ją kocham. Ja ją wciąż kocham, Neville… A ona nie chce mnie znać. W dodatku jest teraz z tym… z Malfoyem – wypluł to słowo niczym najgorsze przekleństwo.
Neville milczał. Ron milczał.
Bo co mówi się w chwili, kiedy zostało powiedziane już wszystko?
***
Czy to mogło być wcześniejsze legowisko Stworka? Walające się wszędzie śmieci i skarby należące do rodu Blacków aż nazbyt to sugerowały. Nieważne, ukryje się wszędzie przed jego wzrokiem. Merlinie, jakie to było okropne. Wciąż czuła jego wzrok na swoich plecach. Wzrok rozczarowania. I miłości, której nie odwzajemniała.
A może to była jakaś okrutna gra, jakiś tragiczny nieśmieszny żart? Może rzeczywiście nigdy nic nie łączyło ją z Wybrańcem, z Harrym Potterem, z TYM Harrym Potterem, a całe otoczenie dookoła wmawiało jej, że kiedyś byli parą? Nie, ból w oczach Harry’ego był autentyczny. Nikt nie umiałby udawać czegoś takiego.
Chciałaby, żeby to był żart.
***
– Och, proszę cię, Remusie, kto ufał Snape'owi prócz Dumledore'a? – Artur Weasley parsknął ze złością. Siedzieli przy największym stole w kuchni, roztrząsając ostatnie wydarzenia. Oni, czyli Lupin, państwo Weasleyowie i Carolyn Marin, siostrzenica Kingsleya zmarłego pod koniec zeszłego roku.
– My wszyscy, Arturze! Wszyscy ufaliśmy Albusowi, a on ufał Snape'owi, jakiejkolwiek urazy nie czuliśmy do niego przeszłości – powiedział ostro Lupin.
– Do czego raczej powody miał Remus – dodała znaczącym tonem Carolyn, odgarniając z twarzy swoje bujne jasne loki, czym doprowadzała Molly Weasley do białej gorączki. Dawna Krukonka, zaledwie rok młodsza od Ginny, nie dość, że wciąż próbowała uwieść George'a, czego pani Weasley nie mogła jej wybaczyć, miała irytujący zwyczaj dotykania swoich włosów w każdej możliwej chwili; jej słodki głos był o dwie łyżeczki za słodki, a umiejętności magiczne pozostawiały wiele do życzenia. W Zakonie znalazła się chyba tylko przez pokrewieństwo z Kingsleyem, o wiele bardziej pasowała do wymalowanych czarodziejeczek z okładki "Czarownicy" niż do wojny.
– Severus by tego nie zrobił – odezwała się Molly, czując pewną niechęć do swojego wybuchowego męża.
– Wszyscy wiemy jaką przeszłość miał Snape, prawda? A Harry to widział. Kochanie, zrobisz nam jeszcze herbaty?
"Oczywiście, tylko do tego się nadaję!"
– Ile słodzisz, Carolyn? – patrząc na tę przesłodzoną minę, stawiała na siedem łyżeczek. Dużych.
***
Wieczorem przyszło jej do głowy, że gdyby to jednak była brazylijska telenowela, Ginny z pewnością wciąż kochałaby Harry’ego, choć wcale by go nie znała. To byłoby bardzo romantyczne, choć oczywiście tragiczne. Ale go nie pamiętała. Nie kochała. To nie było romantyczne, to było prawdziwe…
Prawdziwy był również głos Malfoya, który nagle usłyszała.
– Mogę, Granger?
***
– Uwaga, czarodzieje i czarownice na całym świecie. Załoga Potterwarty z przykrością oznajmia, że dnia ósmego października Albus Dumbledore został zamordowany przez Severusa Snape’a, byłego nauczyciela eliksirów w Szkole Magii i Czarodziejstwa w Hogwarcie. Pogrzeb odbędzie się jedenastego października o godzinie jedenastej.