Kochana Ginevro!
Ogromnie się cieszę, że u Ciebie wszystko dobrze. Mam nadzieję, że misja jak zwykle, powiedzie Ci się świetnie, a jeden z tych przygłupich trollożerców dostanie od Ciebie upiorogackiem. Jeżeli chodzi o mnie, miewam się wspaniale. Aktualnie przebywam w Londynie, ale niestety wątpię, czy uda się nam spotkać osobiście. Robert twierdzi, że wiązało by się to ze zbyt dużym ryzykiem, zwłaszcza, że moje ostatnie laboratorium zostało bezczelnie podpalone (wyobrażasz to sobie?!) i prawdopodobnie zrobił to ten zapyziały dureń Lestrange. Przysięgam na mój diamentowy kociołek, że kiedy ta przeklęta wojna się skończy, żaden Lestrange nie będzie chodził po tej ziemii bez trwałego napisu „kretyn” na tych ich wyniosłych twarzyczkach! Pytałaś mnie o Tę sprawę w swoim ostatnim liście. Niestety te księgi, które znalazłaś, niewiele pomagają. To bardzo stary i rzadki rodzaj magii, jest o nim tylko kilka nieznacznych wzmianek. Musisz dać mi jeszcze trochę czasu, Ginny.
List wysyłam przez nieznośnego Wiktora, którego dziób znów poharatał mi dłonie. Ani mi się waż dawać temu przebrzydłemu puchaczowi jakąkolwiek miseczkę wody!
Całuję i mam nadzieję, że u Ciebie wszystko jak w najlepszym porządku!
Twoja
Jenna
Ogromnie się cieszę, że u Ciebie wszystko dobrze. Mam nadzieję, że misja jak zwykle, powiedzie Ci się świetnie, a jeden z tych przygłupich trollożerców dostanie od Ciebie upiorogackiem. Jeżeli chodzi o mnie, miewam się wspaniale. Aktualnie przebywam w Londynie, ale niestety wątpię, czy uda się nam spotkać osobiście. Robert twierdzi, że wiązało by się to ze zbyt dużym ryzykiem, zwłaszcza, że moje ostatnie laboratorium zostało bezczelnie podpalone (wyobrażasz to sobie?!) i prawdopodobnie zrobił to ten zapyziały dureń Lestrange. Przysięgam na mój diamentowy kociołek, że kiedy ta przeklęta wojna się skończy, żaden Lestrange nie będzie chodził po tej ziemii bez trwałego napisu „kretyn” na tych ich wyniosłych twarzyczkach! Pytałaś mnie o Tę sprawę w swoim ostatnim liście. Niestety te księgi, które znalazłaś, niewiele pomagają. To bardzo stary i rzadki rodzaj magii, jest o nim tylko kilka nieznacznych wzmianek. Musisz dać mi jeszcze trochę czasu, Ginny.
List wysyłam przez nieznośnego Wiktora, którego dziób znów poharatał mi dłonie. Ani mi się waż dawać temu przebrzydłemu puchaczowi jakąkolwiek miseczkę wody!
Całuję i mam nadzieję, że u Ciebie wszystko jak w najlepszym porządku!
Twoja
Jenna
Nigdy nie przepadał za
tym pokojem, przez większość nazywanym jego gabinetem. Teoretycznie rzecz
biorąc, wiele rzeczy wyglądało w nim tak samo – duży, czerwony fotel, postawne,
dębowe biurko, porozwieszane na ścianie portery członków rodziny Syriusza Blacka
i specjalna szafka na słodycze posiadająca tajne połączenie z Miodowym
Królestwem w Hogsmeade. Ale mimo to, ten pokój wyglądał zupełnie inaczej niż
jego gniazdko w Hogwarcie. Może dlatego, że wtedy jego jedynym problemem było
przygotowanie Wielkiej Sali na zajęcia z teleportacji dla szóstoklasistów i
ochrona tego czarnowłosego chłopca, którego życie na zawsze zostało
napiętnowane tragedią? A może po prostu dlatego, że przejęcie jedynej rzeczy,
jaka mu się w życiu udała – Szkoły Magii i Czarodziejstwa w Hogwarcie - przez
śmierciożerców wciąż bolała tak samo jak przed dwoma laty? Mimo tych dwudziestu
czterech miesięcy wciąż nie mógł przyzwyczaić się do tej przymusowej
przeprowadzki do głównej siedziby Zakonu Feniksa przy Grimmalaud Place 12.
„Ta wojna trwa już stanowczo za długo”, pomyślał Albus Dumbledore, wygodnie oparty o oparcie fotela, kiedy do jego gabinetu wszedł Severus Snape, w swojej czarnej jak noc pelerynie. Minęły już cztery lata, odkąd młody Potter na początku swojej siódmej klasy dowiedział się o horkurskach. Ale to nic nie zmieniło. Wojna trwała dalej, a szala zwycięstwa niebezpiecznie przechylała się w jego stronę. Stronę Voldemorta.
– Co cię do mnie sprowadza, Severusie? – zapytał pogodnie Dumbledore, rozpromieniając się na widok najwierniejszego członka Zakonu Feniksa.
„Ta wojna trwa już stanowczo za długo”, pomyślał Albus Dumbledore, wygodnie oparty o oparcie fotela, kiedy do jego gabinetu wszedł Severus Snape, w swojej czarnej jak noc pelerynie. Minęły już cztery lata, odkąd młody Potter na początku swojej siódmej klasy dowiedział się o horkurskach. Ale to nic nie zmieniło. Wojna trwała dalej, a szala zwycięstwa niebezpiecznie przechylała się w jego stronę. Stronę Voldemorta.
– Co cię do mnie sprowadza, Severusie? – zapytał pogodnie Dumbledore, rozpromieniając się na widok najwierniejszego członka Zakonu Feniksa.
– Czarny Pan, a cóżby
innego? – prychnął Snape, siadając przed Dumbledore’m. – Śmierciożercy
zaatakowali dzisiaj Sohney City – powiedział bez ogródek. – Zginęło sto
siedemnaście mugoli. Wedle moich źródeł, Nott i Avery zrobili to dla zabawy.
Voldemort srodze ich za to ukarał.
– Zaczęło mu przeszkadzać mordowanie mugoli? – zapytał Dumbledore z ledwo wyczuwalną kpiną.
– Zaczęło mu przeszkadzać mordowanie mugoli? – zapytał Dumbledore z ledwo wyczuwalną kpiną.
– Nie. Wydaje mi się, że
Czarny Pan nie chce na razie takich… akcji. – ostatnie słowo Snape niemal
wypluł.
– Chce zrobić spektakularne przedstawienie. Nie wystarczy mu władza. On chce, żeby na zawsze zapamiętano jego zwycięstwo – stwierdził cicho Dumbledore.
– Dopiero teraz się tego domyśliłeś? – spytał sarkastycznie Snape. – Zresztą nieważne. Voldemorta powoli zaczyna nużyć ta wojna. Będzie chciał już niedługo ją skończyć.
– Potrzebuje chłopaka – zaprzeczył ostro Dumbledore, gwałtownie podnosząc się z fotela.
– Chce zrobić spektakularne przedstawienie. Nie wystarczy mu władza. On chce, żeby na zawsze zapamiętano jego zwycięstwo – stwierdził cicho Dumbledore.
– Dopiero teraz się tego domyśliłeś? – spytał sarkastycznie Snape. – Zresztą nieważne. Voldemorta powoli zaczyna nużyć ta wojna. Będzie chciał już niedługo ją skończyć.
– Potrzebuje chłopaka – zaprzeczył ostro Dumbledore, gwałtownie podnosząc się z fotela.
Snape milczał przez
chwilę, z nieodgadnionym wyrazem twarzy przyglądając się jednemu z największych
czarodziejów w dziejach.
– Niekoniecznie – odparł i pochylił się w stronę Dumbledore’a. Nawet gdyby tuż obok stał ktoś o niesamowicie wyczulonym słuchu, nie zrozumiałby żadnego słowa z cichej, przypominającej szmer rozmowy między oboma mężczyznami.
Rozmowy, od której mogły zależeć losy świata.
– Niekoniecznie – odparł i pochylił się w stronę Dumbledore’a. Nawet gdyby tuż obok stał ktoś o niesamowicie wyczulonym słuchu, nie zrozumiałby żadnego słowa z cichej, przypominającej szmer rozmowy między oboma mężczyznami.
Rozmowy, od której mogły zależeć losy świata.
***
Siedziała z tyłu za domem, wzniosłym budynkiem głównej siedziby Zakonu Feniksa, i uśmiechała się delikatnie, obserwując jak na zmianę wyprzedzają się na miotłach. Charlie Weasley, jako szukający przeciwnej drużyny, mimo tego, że bardzo się starał, i tak nie miał szans z Błyskawicą Harry’ego.
– Ciasteczko, Hermiono? – zagadnęła ją z uśmiechem Parvati Patil, która wylegiwała się obok niej na zielonek trawie. – Pani Weasley upiekła – dodała kuszącym tonem i podsunęła w stronę Hermiony talerzyk z migdałowymi ciasteczkami pani Weasley, które okryły się już legendą w Zakonie Feniksa.
– Dzięki – powiedziała z wdzięcznością. Odkąd skończyły Hogwart i jako jedyne na roku zdobyły dwanaście Wybitnych na owutemach, bardzo się do siebie zbliżyły, zwłaszcza ostatnio, kiedy Parvati była jedyną osobą nie patrzącą z nią z nabożnym lękiem wypisanym na twarzy. Nie prawiła Hermionie żadnych idiotycznych kazań ani nie łapała jej co chwila za rękę, mówiąc „Tak mi przykro. Jak ty sobie radzisz, Hermiono?”. Zachowywała się zupełnie naturalnie i traktowała przyjaciółkę tak, jakby wydarzenia sprzed czterech miesięcy wcale się nie wydarzyły. Dziewczyna czuła, że będzie jej za to kiedyś dozgonnie wdzięczna.
– Są takie dobre dzięki kręciołkom wziędzistym – powiedziała Luna Lovegood, z rozczuleniem wpatrując się w swojego chłopaka, Neville’a Longbottoma, chwiejącego się niebezpiecznie na miotle. Patrząc na jej młodą twarz i długie, jasne włosy na tle ogrodu w pełni wiosny (konewki pani Weasley) można by pomyśleć, że to wszystko nigdy się nie wydarzyło, a twórcy Historii Magii po prostu dopowiedzieli sobie jakąś wielką i głupią wojnę z Tym, Którego Imię Mówi Się Szeptem.
– Co to, na brodę Merlina, są kręciołki wziędziste? – roześmiała się Parvati, jednocześnie w napięciu obserwując rozwój gry. – DAJESZ, PADMA!!! – wrzasnęła za chwilę prosto w ucho Hermiony, kiedy jej siostrze udało się odebrać kafla z rąk Lavender Brown.
Ron nie obronił. Padma zdobyła kolejnego gola dla swojej drużyny. Hermiona zadrżała, mimo, że na dworze było bardzo ciepło i odwróciła wzrok od majaczącej się gdzieś w górze sylwetce i rozwichrzonych wściekle rudych włosów, pięknie kontrastujących z błękitem nieba. Nie teraz. Nie miała siły po raz kolejny o tym myśleć. Nie chciała.
Gra trwała dalej, ciasteczka migdałowe się skończyły, a gdzieś w oddali rozległ się śpiew ptaków. Wszystko było takie normalne. Takie zwyczajne. Nie pamiętała, kiedy ostatnio spędziła tak dzień: bez zastanawiania się z jakimi wieściami wrócą dzisiaj do Zakonu aurorzy, o kogo będzie musiała się bać, gdy ten wybierze się na misję i czy z jej szafki na książki nie wyskoczy nagle Voldemort, tak jak w jej ostatnim koszmarze. Jeżeli chodzi o Hermionę, czas mógłby się w tym momencie zatrzymać: już na zawsze w środku słonecznego dnia, z przyjaciółkami leżącymi obok na trawie, z Harrym łapiącym właśnie znicza gdzieś daleko w górze i cichym nuceniem Luny kołysanki czarodziejów „Śpij, Merlinku, śpij…”. Bez rozgrywającej się gdzieś obok wojny, bez Jego rudej czupryny i dwóch nagrobków z białego kamienia na londyńskim cmentarzu, które pojawiły się tam dokładnie cztery miesiące i siedem godzin temu.
Już na zawsze na zielonej trawie, śmiejąc się i dyskutując o kręciołkach wziędzistych. Czy naprawdę tak dużo chciała?
***
Parę godzin później
Siedziała cicho na ławce, bez jakikolwiek oznak życia wpatrując się
w dal. Hermiona Jean Granger, najzdolniejsza czarownica swojego pokolenia,
zamiast znajdować się teraz w Zakonie Feniksa, szykować się na kolejną misję,
opatrywać rany czy choćby planować kolejne działania wojenne, znajdowała się
teraz na ponurym cmentarzu ze starymi, rozłożystymi drzewami, dzięki którym nie
docierał tu żaden najmniejszy promyczek słońca.
Minęły już cztery miesiące, choć wydawało się jej, ze wydarzyło się
to zaledwie wczoraj. Siedziały z Ginny, Luną i bliźniaczkami Patil w bawialni,
grając w Ekslodującego Durnia i korzystając z chwili wolnego, kiedy w drzwiach
stanął Colin Creevey ze swoją, mimo skończonej dziewiętnastki, wciąż tak samo
chłopięcą i naiwną twarzą jak przed laty. Powiedział tylko trzy słowa. Zaledwie
trzy, ale w tamtym momencie znaczyły one wszystko. „Ron jest ranny”. Ale najgorszą wiadomość
zostawili na koniec. Pozwolili jej przez kilka dni opatrywać swojego chłopaka
i siedzieć przy nim, a dopiero kiedy
zaczął wracać do zdrowia, powiedzieli jej, co wydarzyło się naprawdę. „Nie
mieli szans. Nie wiedzieli nawet, że stare kije golfowe nie pomogą w starciu z
różdżkami”.
Pogrzeb odbył się parę dni później
i, o ironio losu, to Severusowi Snape’owi udało się znaleźć ciała. Wyglądali
jak żywi. Jej mama, z ustami zastygłymi w przerażeniu, demonstrującymi pełny
obraz zdrowych, białych zębów jak przystało na dentystkę, i ojciec, z pustymi
oczami wbitymi gdzieś daleko w przestrzeń.
Na wspomnienie ich martwych ciał rozpłakała się. Płakała tak, jak żyła od ich śmierci: cicho, bez najmniejszego szmeru, z dłońmi zakrywającymi twarz i odcinającymi ją od całego świata.
Na wspomnienie ich martwych ciał rozpłakała się. Płakała tak, jak żyła od ich śmierci: cicho, bez najmniejszego szmeru, z dłońmi zakrywającymi twarz i odcinającymi ją od całego świata.
Nawet nie zauważyła, kiedy koło niej usiadł Harry. Harry, kochany
chłopak, jedyna osoba, na której mogła polegać i przed którą nie musiała
ocierać łez. Chłopiec, Który Przeżył, Wybraniec trzymający ją za rękę i razem z
nią wpatrujący się w dwa białe, kamienne nagrobki. Ten, dzięki któremu znów
ograli jeszcze dzisiaj rano drużynę Rona… Wiatr delikatnie szumiał gdzieś
wysoko nad nimi, a Londyn powoli okrywał całun nocy. Nie wiedziała ile minęło
czasu, ale odnosiła wrażenie, że były to już całe stulecia, spędzone na trzymaniu jego ciepłej ręki, starannie omijając wzrokiem znienawidzoną datę, wykutą zawijasowatym
pismem w białym kamieniu. Cztery miesiące temu. Tylko cztery…
Drgnęła, kiedy usłyszała jego głos.
– Ty chociaż ich poznałaś – powiedział gorzko Harry.
„Ale twoi nie zginęli przez twojego najlepszego przyjaciela”, dopowiedziała w myślach.
– Wracajmy – poprosiła zamiast tego.
Kolejny raz odezwała się dopiero wtedy, kiedy stanęli przed dużym, onieśmielającym budynkiem przy Grimmalaud Place 12, jednej z siedmiu głównych siedzib Zakonu Feniksa.
– Miętowe landrynki – wyszeptała do drzwi i przepuściła Harry’ego w przejściu.
Drgnęła, kiedy usłyszała jego głos.
– Ty chociaż ich poznałaś – powiedział gorzko Harry.
„Ale twoi nie zginęli przez twojego najlepszego przyjaciela”, dopowiedziała w myślach.
– Wracajmy – poprosiła zamiast tego.
Kolejny raz odezwała się dopiero wtedy, kiedy stanęli przed dużym, onieśmielającym budynkiem przy Grimmalaud Place 12, jednej z siedmiu głównych siedzib Zakonu Feniksa.
– Miętowe landrynki – wyszeptała do drzwi i przepuściła Harry’ego w przejściu.
***
Obudził
ją dudniący łomot do drzwi i podniesione głosy. Gwałtownie poderwała się z
łóżka i niezbyt świadomie spojrzała na Severusa Snape’a stojącego w ich pokoju.
„Co on, tu, u licha, robi?”, pomyślała, zanim zdążyła stwierdzić, że nie
koniecznie pragnie żeby dawny nauczyciel eliksirów widział ją w piżamie.
– Remusie, to nie była twoja wina…
– Zaatakowali nas znienacka, nic nie mogłem zrobić…
– Co się stało? – zdziwiona Hermiona popatrzyła na znajdujących się w pokoju mężczyzn.
– Zabrali ją, panno Granger. Porwali – odparł łagodnie Dumbledore, myśląc, że ta okrutna wojna odciśnie straszliwe piętno na młodych. Ta dziewczyna nie dawno straciła rodziców, a teraz jeszcze to…
– Kogo? – zapytała niezbyt przytomnie, wciąż nie mogąc się obudzić.
– Młodą Weasleyównę, Granger – warknął Snape, patrząc na nią ze złością. – Zabrali ją. Zabrali Ginevrę Weasley…
– Remusie, to nie była twoja wina…
– Zaatakowali nas znienacka, nic nie mogłem zrobić…
– Co się stało? – zdziwiona Hermiona popatrzyła na znajdujących się w pokoju mężczyzn.
– Zabrali ją, panno Granger. Porwali – odparł łagodnie Dumbledore, myśląc, że ta okrutna wojna odciśnie straszliwe piętno na młodych. Ta dziewczyna nie dawno straciła rodziców, a teraz jeszcze to…
– Kogo? – zapytała niezbyt przytomnie, wciąż nie mogąc się obudzić.
– Młodą Weasleyównę, Granger – warknął Snape, patrząc na nią ze złością. – Zabrali ją. Zabrali Ginevrę Weasley…
I jak zwykle najlepsze zostawiłaś na koniec! :D
OdpowiedzUsuńCzemu, ja się pytam, pod takim genialnym blogiem nie ma ani 1 komentarza? o.O
Współczuję Hermionie. Stracić rodziców w dość okrutny sposób :c
Mam nadzieję, że chociaż Ginny da się uratować ;)
Pozdrawiam i czekam na następny! ♥
Na zaostrzenie apetytu:) I bardzo dziękuję za komentarz, takie słowa naprawdę dużo dla mnie znaczą! A co do Ginny - nic nie zdradzę;)
UsuńPozdrawiam serdecznie!
P.S. Jeżeli chodzi o ilość komentarzy, to mój pierwszy blog jeżeli chodzi o dramione i nie za bardzo wiem, jak mogę go bardziej rozpromować... Ale bardzo się cieszę, że historia zainteresowała Cię na tyle, żeby tu wrócić:)
O nowy rozdział :)
OdpowiedzUsuńDzisiaj szczęście ponownie się do mnie uśmiechnęło ale teraz ja uśmiecham się szerzej. Dziękuję Ci za dedykacje tak wspaniałego rozdziału, aż mi ciepłej na serduchu.
No i mamy pierwszy, fantastyczny rozdział . :)
Żal mi Granger, że straciła rodziców :(
Czekam aż w rozdziale pojawi się, Malfoy.
Pisz szybko następną notkę bo nie mogę się doczekać co brdzie dalej, życzę dużo weny i pełno komentarzy pod rozdziałem.
P.S Przepraszam za błędy ale pisze na tel.
POZDRAWIAM :3
Hej!
OdpowiedzUsuńKurczę, ale jestem pozytywnie zaskoczona :) Naprawdę - super. Nie mam się czego przyczepić bo i styl i fabuła w zupełności do mnie przemawiają, a cała historia zapowiada się bardzo intrygująco i dojrzale! Jestem pod wrażeniem i nie mogę doczekać się ciągu dalszego. Wróżę ci sukces :) Myślę, że blog szybciutko zyska oddane grono czytelników. Pozdrawiam Serdeczne i życzę weny!
Venetiia Noks
Bardzo dziękuję:) Takie słowa naprawdę dużo dla mnie znaczą, zwłaszcza, jeśli ich autorką jest ktoś, kto stworzył moje ukochane Dwa Światy!
UsuńPrzepraszam za spam!
OdpowiedzUsuńZapraszamy do Katalogu Granger, zbierającego opowiadania, w których jednym z głównych bohaterów jest Hermiona Granger, u boku innych osób. Poza opowiadaniami z Granger w roli głównej, znajdziecie tu również wiele ciekawych konkursów, dyskusji i pomysłów, które mamy nadzieję wdrożyć najszybciej jak to tylko możliwe. Stwórzmy razem prawdziwe stowarzyszenie, rozwijajmy swoje pasje i poznawajmy nowych ludzi!
katalog-granger.blogspot.com
Wow serio jest coraz lepiej. Biedna hermiona straciła rodziców i jednoczesnie przyjaciela chociaż dalej nie wiemy co takoego zrobił Ron. Dobrze że Harry jest przy niej.
OdpowiedzUsuńLecę czytać dalej
Aaaa.... pięknie<3 Szkoda, że skończyłaś rozdział tak szybko i w najmniej oczekiwanym momencie.... ;*
OdpowiedzUsuńLece dalej !
Powiem szczerze... Jestem mega zaskoczona :) Rozdział czyta się przyjemnie. Nie ma żadnych gryzących błędów. Bardzo żal mi Hermiony, jednak smutno mi też z powodu Rona, który jest tak przez nią nie lubiany. Mam nadzieję, że Hermionce kiedyś przejdzie i spojrzy na naszego przyjaciela bez żalu i złości :)
OdpowiedzUsuńKurcze, nie wiem co powiedzieć. Nie spodziewałam się takiej klasy. Piszesz jak długostażowa autorka książek.Jestem zdziwiona,że tak mało osób komentuje twój blog. Z takim talentem i pomysłem powinna mieć tu masę, czytelników i komentarzy. Dziewczyno naprawdę masz talent, w każdym razie biorę się za czytanie reszty:)
OdpowiedzUsuńJak obiecałam, tak też zrobiłam. Dziś będę się zajmować Twoim blogiem, więc wybacz, jeśli pod każdym rozdziałem nie pojawią się wpisy. Podsumuję sobie wszystko pod rozdziałem 7. Pozdrawiam, black_eye
OdpowiedzUsuń