Droga Ginny!
Jest już późny wieczór, kiedy zamaczam pióro w atramencie, ale po całym dniu oglądania jak Robert ze swoimi okropnymi kolegami gra w quidditcha, z radością wręcz powróciłam do mojego kochanego biureczka i papeterii (kupiłam ją w tym uroczym sklepiku przy Pokątnej, tuż około tej cukierni, jak jej tam, Miodowe albo Karmelowe Królestwo). Mówiłam już wiele razy Robertowi, że uważam za skrajnie nieodpowiedzialne granie w coś takiego jak quidditch w czasach tak niebezpiecznych jak obecne, ale on mnie wciąż ignoruje i czyta ten szmatławiec „Jak wybrać miotłę”. „Zrobiłbyś coś pożytecznego”, powiedziałam dzisiaj. „Wojna trwa, a ty się obijasz”. W tym momencie mój mąż bardzo się zdenerwował. Teraz, kiedy wściekłość mi przeszła, muszę niestety przyznać Ci się, Ginevro, że rzeczywiście zbyt ostro zareagowałam. Robert codziennie leczy kolejnych rannych w Mungu, a ja… Na swoje usprawiedliwienie mam to, że widok mojego męża zamawiającego kolejne znicze niejedną osobę doprowadziłby do pasji, wiedząc, że w tym czasie Sama-Wiesz-Kto wymordowuje kolejnych niewinnych ludzi!
Swoją drogą, kochanie, mam nadzieję, że u Ciebie wszystko gra. Martwię się, bo nie otrzymałam odpowiedzi na Twój ostatni list, a byłaś przecież na misji. Niech tych przeklętych trollożerców piekło pochłonie! Robert powtarza, żebym się nie denerwowała na zapas, bo przecież jako członkini Zakonu Feniksa masz na pewno dużo ważniejszych rzeczy do roboty niż odpisywanie na te moje bazgroły, ale ja nie potrafię.
Tym razem wysyłam ten list przez Miriam, to mała sóweczka mojej chrześniaczki. W jednej z tych starych ulotkach od Ministerstwa pisali, że najlepiej jest wysyłać listy przez różne osoby, żeby utrudnić Sama-Wiesz-Komu ich przechwycenie. Myślę, że lepiej dmuchać na zimne.
Tymczasem mogę Ci obiecać, że jeszcze dzisiaj usiądę do tej okropnej starej księgi! Wyobraź sobie, że TO, czego szukamy jest napisane jakimiś starymi runami. Naturalnie znam je bardzo dobrze, jak przystało na mój zawód, ale tym razem jestem bezradna. Odszyfrowanie tego zajmie mi kolejne tygodnie…
Kończę już, bo świeca prawie wygasła –
Twoja
Jenna
Jest już późny wieczór, kiedy zamaczam pióro w atramencie, ale po całym dniu oglądania jak Robert ze swoimi okropnymi kolegami gra w quidditcha, z radością wręcz powróciłam do mojego kochanego biureczka i papeterii (kupiłam ją w tym uroczym sklepiku przy Pokątnej, tuż około tej cukierni, jak jej tam, Miodowe albo Karmelowe Królestwo). Mówiłam już wiele razy Robertowi, że uważam za skrajnie nieodpowiedzialne granie w coś takiego jak quidditch w czasach tak niebezpiecznych jak obecne, ale on mnie wciąż ignoruje i czyta ten szmatławiec „Jak wybrać miotłę”. „Zrobiłbyś coś pożytecznego”, powiedziałam dzisiaj. „Wojna trwa, a ty się obijasz”. W tym momencie mój mąż bardzo się zdenerwował. Teraz, kiedy wściekłość mi przeszła, muszę niestety przyznać Ci się, Ginevro, że rzeczywiście zbyt ostro zareagowałam. Robert codziennie leczy kolejnych rannych w Mungu, a ja… Na swoje usprawiedliwienie mam to, że widok mojego męża zamawiającego kolejne znicze niejedną osobę doprowadziłby do pasji, wiedząc, że w tym czasie Sama-Wiesz-Kto wymordowuje kolejnych niewinnych ludzi!
Swoją drogą, kochanie, mam nadzieję, że u Ciebie wszystko gra. Martwię się, bo nie otrzymałam odpowiedzi na Twój ostatni list, a byłaś przecież na misji. Niech tych przeklętych trollożerców piekło pochłonie! Robert powtarza, żebym się nie denerwowała na zapas, bo przecież jako członkini Zakonu Feniksa masz na pewno dużo ważniejszych rzeczy do roboty niż odpisywanie na te moje bazgroły, ale ja nie potrafię.
Tym razem wysyłam ten list przez Miriam, to mała sóweczka mojej chrześniaczki. W jednej z tych starych ulotkach od Ministerstwa pisali, że najlepiej jest wysyłać listy przez różne osoby, żeby utrudnić Sama-Wiesz-Komu ich przechwycenie. Myślę, że lepiej dmuchać na zimne.
Tymczasem mogę Ci obiecać, że jeszcze dzisiaj usiądę do tej okropnej starej księgi! Wyobraź sobie, że TO, czego szukamy jest napisane jakimiś starymi runami. Naturalnie znam je bardzo dobrze, jak przystało na mój zawód, ale tym razem jestem bezradna. Odszyfrowanie tego zajmie mi kolejne tygodnie…
Kończę już, bo świeca prawie wygasła –
Twoja
Jenna
– Witajcie, przyjaciele – powiedział tonem, który miał być
chyba czymś pomiędzy życzliwym a uprzejmym, i zapewne by taki był, gdyby nie
jego lodowata temperatura. A tak właśnie Voldemort przywitał najwierniejszą
grupę swoich popleczników, który obecnie radośnie chichotali. Powodem tego była
zapewne unieruchomiona niewidzialnymi linami, szarpiąca się w rękach
Glizdogona, rudowłosa dziewczyna, krzycząca właśnie niezbyt pochlebne
komentarze pod adresem śmierciożerców.
– Glizdogonie, ucisz tę małą zdrajczynię krwi – powiedział znudzonym tonem Voldemort, jakby od niechcenia przyglądając się nieudolnym zaklęciom mężczyzny.
Po czwartym z kolei Silentio Ginny Weasley w końcu zamilkła, z ni to odrazą, ni to przerażeniem spoglądając na zgromadzonych w pokoju śmierciożerców. Dawniej była to chyba jedna z klas, stwierdził w myślach Draco Malfoy, z której po prostu pozbyto się ławek, a na ścianach porozwieszano Mroczne Znaki, upiorne fotografie, których źródła wolał się nie domyślać i grafitti głoszące takie optymistyczne hasła jak „śmierć szlamom” czy „precz ze zdrajcami”. Nie mógł powstrzymać się przez wzdrygnięciem, gdy próbował przypomnieć sobie tę nieuchwytną chwilę, kiedy ze szkoły magii Hogwart zmienił się w twierdzę Voldemorta. Przecież zaledwie cztery lata temu to w tych klasach i po tych korytarzach chodził razem z Zabinim, Goylem czy Parkinson, śpiesząc się na transmutację albo wyśmiewając zbyt duże zęby tej szlamy Granger. Granger… odgonił szybko tę myśl. Odkąd, jeszcze na początku tej krwawej wojny, w jego domu ciotka Bellatriks wyryła jej nożem na ręce napis „szlama”, ta dziewczyna była zakazanym tematem w jego głowie. Takim, do którym nie można było wracać…
– Glizdogonie, ucisz tę małą zdrajczynię krwi – powiedział znudzonym tonem Voldemort, jakby od niechcenia przyglądając się nieudolnym zaklęciom mężczyzny.
Po czwartym z kolei Silentio Ginny Weasley w końcu zamilkła, z ni to odrazą, ni to przerażeniem spoglądając na zgromadzonych w pokoju śmierciożerców. Dawniej była to chyba jedna z klas, stwierdził w myślach Draco Malfoy, z której po prostu pozbyto się ławek, a na ścianach porozwieszano Mroczne Znaki, upiorne fotografie, których źródła wolał się nie domyślać i grafitti głoszące takie optymistyczne hasła jak „śmierć szlamom” czy „precz ze zdrajcami”. Nie mógł powstrzymać się przez wzdrygnięciem, gdy próbował przypomnieć sobie tę nieuchwytną chwilę, kiedy ze szkoły magii Hogwart zmienił się w twierdzę Voldemorta. Przecież zaledwie cztery lata temu to w tych klasach i po tych korytarzach chodził razem z Zabinim, Goylem czy Parkinson, śpiesząc się na transmutację albo wyśmiewając zbyt duże zęby tej szlamy Granger. Granger… odgonił szybko tę myśl. Odkąd, jeszcze na początku tej krwawej wojny, w jego domu ciotka Bellatriks wyryła jej nożem na ręce napis „szlama”, ta dziewczyna była zakazanym tematem w jego głowie. Takim, do którym nie można było wracać…
– Zaprosiłem Was tutaj, moi przyjaciele, aby uczcić pewne
godne uwagi wydarzenie, którego sprawcą jest dzisiaj… Blaise Zabini. –
Voldemort skinął ku niemu głowę, a wymieniony uśmiechnął się szeroko od ucha do
ucha, i wstał rozpromieniony.
– Otóż, dziś w nocy Zabiniemu udało się pojmać – nie zabijając jej przy tym, co jest niewątpliwie dużym sukcesem – po sali przebiegł cichy śmiech – małą Ginevrę Weasley, córkę starego przyjaciela szlam, Artura Weasleya. Dziewczyna próbowała nas szpiegować, podczas przejmowania Departamentu Tajemnic w Ministerstwie Magii. Stary Dumb0 będzie rozczarowany. – po pokoju znów przeszedł usłużny chichot, zwykle towarzyszący słowom Czarnego Pana. – Przy okazji Zabini pokazał w końcu, na co go stać. Na pewno zostanie za to wynagrodzony. Czego sobie zażyczysz?
Po twarzy śmierciożercy przebiegł wyraz największego uwielbienia.
– Panie… ja... mi wystarczą słowa…. słowa mojego Pana…
– Nie mamrocz tyle, Blaise – warknął Voldemort i jednym machnięciem różdżki przywrócił swojemu podwładnemu oko, które stracił podczas jednej z licznych potyczek z członkami Zakonu Feniksa. Śmierciożerca z niedowierzaniem dotknął swojego nowego oka, aby następnie klękać i dziękować swemu Panu.
– Och, przymknij się, Zabini – powiedział znudzenie Czarny Pan, gdy nagle przerwał mu syk jego węża, Morani. Sprawił go sobie tuż po śmierci Nagini wiele miesięcy wcześniej.
– Spokojnie, Morani, na kolację też przyjdzie czas – odparł z wyraźnym rozbawieniem Voldemort, patrząc znacząco na śmiertelnie przestraszoną Ginny, która znów poczęła się wyrywać z mocnego uścisku Glizdogona.
Severus Snape nagle drgnął, jakby rażony piorunem, aby zaraz znów przybrać na twarzy maskę niewyrażającą absolutnie żadnych emocji prócz delikatnego znużenia, kiedy śmierciożercy, mając z tego niewiarygodną uciechę, zaczęli strzelać w kierunku Ginny Weasley kolejnymi Crucio, śmiejąc się hałaśliwie, kiedy zwijała się z bólu. Z ledwie widocznym ociąganiem i Draco Malfoy machnął różdżką, niemal natychmiast odwracając głowę od zamieszania u szczytu stołu.
– Dość – powiedział nagle ostro Czarny Pan, przerywając tę chorą zabawę i skinąwszy ku Glizdogonowi, rozkazał zaprowadzić Ginevrę Weasley do „uprzednio przygotowanego pokoju”.
– Otóż, dziś w nocy Zabiniemu udało się pojmać – nie zabijając jej przy tym, co jest niewątpliwie dużym sukcesem – po sali przebiegł cichy śmiech – małą Ginevrę Weasley, córkę starego przyjaciela szlam, Artura Weasleya. Dziewczyna próbowała nas szpiegować, podczas przejmowania Departamentu Tajemnic w Ministerstwie Magii. Stary Dumb0 będzie rozczarowany. – po pokoju znów przeszedł usłużny chichot, zwykle towarzyszący słowom Czarnego Pana. – Przy okazji Zabini pokazał w końcu, na co go stać. Na pewno zostanie za to wynagrodzony. Czego sobie zażyczysz?
Po twarzy śmierciożercy przebiegł wyraz największego uwielbienia.
– Panie… ja... mi wystarczą słowa…. słowa mojego Pana…
– Nie mamrocz tyle, Blaise – warknął Voldemort i jednym machnięciem różdżki przywrócił swojemu podwładnemu oko, które stracił podczas jednej z licznych potyczek z członkami Zakonu Feniksa. Śmierciożerca z niedowierzaniem dotknął swojego nowego oka, aby następnie klękać i dziękować swemu Panu.
– Och, przymknij się, Zabini – powiedział znudzenie Czarny Pan, gdy nagle przerwał mu syk jego węża, Morani. Sprawił go sobie tuż po śmierci Nagini wiele miesięcy wcześniej.
– Spokojnie, Morani, na kolację też przyjdzie czas – odparł z wyraźnym rozbawieniem Voldemort, patrząc znacząco na śmiertelnie przestraszoną Ginny, która znów poczęła się wyrywać z mocnego uścisku Glizdogona.
Severus Snape nagle drgnął, jakby rażony piorunem, aby zaraz znów przybrać na twarzy maskę niewyrażającą absolutnie żadnych emocji prócz delikatnego znużenia, kiedy śmierciożercy, mając z tego niewiarygodną uciechę, zaczęli strzelać w kierunku Ginny Weasley kolejnymi Crucio, śmiejąc się hałaśliwie, kiedy zwijała się z bólu. Z ledwie widocznym ociąganiem i Draco Malfoy machnął różdżką, niemal natychmiast odwracając głowę od zamieszania u szczytu stołu.
– Dość – powiedział nagle ostro Czarny Pan, przerywając tę chorą zabawę i skinąwszy ku Glizdogonowi, rozkazał zaprowadzić Ginevrę Weasley do „uprzednio przygotowanego pokoju”.
***
– Hermiona? – drgnęła, kiedy usłyszała ten tak dobrze znany,
łagodny głos i obróciła się, starając się omijać wzrokiem rudowłosą, rozczochraną
czuprynę.
– Tak? – odpowiedziała najbardziej neutralnym tonem na jaki było ją stać i jeszcze mocniej owinęła się ciemnym płaszczem, który narzuciła na piżamę gdy tylko wezwano ją na spotkanie Zakonu Feniksa. „Dlaczego on nie może tak po prostu zniknąć?”, zastanawiała się. „Tak po prostu rozpłynąć się w nicości i nigdy więcej nie wzbudzać we mnie poczucia winy?”.
– Hermiona, możemy porozmawiać? – wyglądał jak żałosny, zbity psiak, kiedy patrzył na nią tymi dużymi, błagalnymi oczami.
– Twoją siostrę dzisiejszej nocy porwali śmierciożercy, niby o czym mamy rozmawiać? – warknęła dziewczyna.
– Hermiona ja… chciałem ci wytłumaczyć… przeprosić… Nie mogłem nic zrobić…
– Nie posądzam cię winą za tamte wydarzenia, Ronald – przerwała mu ostro Hermiona, o wiele ostrzej niż chciała, walcząc ze szlochem, który utkwił jej w gardle. „Dlaczego cały czas musi o tym wspominać? Dlaczego po prostu nie przestanie?”. Zdusiła w sobie gniew.
– Przepraszam cię teraz, mamy zebranie – dodała po chwili i zniknęła za drzwiami, zanim Ron Weasley zdołał cokolwiek powiedzieć.
– Tak? – odpowiedziała najbardziej neutralnym tonem na jaki było ją stać i jeszcze mocniej owinęła się ciemnym płaszczem, który narzuciła na piżamę gdy tylko wezwano ją na spotkanie Zakonu Feniksa. „Dlaczego on nie może tak po prostu zniknąć?”, zastanawiała się. „Tak po prostu rozpłynąć się w nicości i nigdy więcej nie wzbudzać we mnie poczucia winy?”.
– Hermiona, możemy porozmawiać? – wyglądał jak żałosny, zbity psiak, kiedy patrzył na nią tymi dużymi, błagalnymi oczami.
– Twoją siostrę dzisiejszej nocy porwali śmierciożercy, niby o czym mamy rozmawiać? – warknęła dziewczyna.
– Hermiona ja… chciałem ci wytłumaczyć… przeprosić… Nie mogłem nic zrobić…
– Nie posądzam cię winą za tamte wydarzenia, Ronald – przerwała mu ostro Hermiona, o wiele ostrzej niż chciała, walcząc ze szlochem, który utkwił jej w gardle. „Dlaczego cały czas musi o tym wspominać? Dlaczego po prostu nie przestanie?”. Zdusiła w sobie gniew.
– Przepraszam cię teraz, mamy zebranie – dodała po chwili i zniknęła za drzwiami, zanim Ron Weasley zdołał cokolwiek powiedzieć.
***
Siedzieli na około dużego stołu w
sporych rozmiarów sali konferencyjnej w Zakonu Feniksa. Odkąd Hermiona
ukończyła Szkołę Magii i Czarodziejstwa w Hogwarcie ponad trzy lata temu i
wstąpiła do Zakonu, to właśnie tu odbywały się najważniejsze spotkania. Przy
stole siedziała cała dwudziestka najważniejszych członków Zakonu Feniksa,
począwszy od siedzącego u szczytu stołu Dumbledore’a aż po Neville’a
Longbotomma, który wyglądał na nieco przerażonego przebywaniem w obecności tylu
ważnych ludzi. Kilka krzeseł było pustych. Kiedyś należały do wielu wielkich
czarodziejów, ale po ich śmierci nikt na nich nie siadał. Według Hermiony było
to niejako uczczenie tych ludzi i niezapomnienie o wszystkim, co zrobili dla
tego świata.
Ostatnim razem, kiedy znalazła się w tej sali, było to historyczne zwycięstwo Zakonu we Włoszech, gdzie grupa trzynastu aurorów wygrała w potyczce z dziesiątką co ważniejszych śmierciożerców Tego, Którego Imienia Nie Wolno Wymawiać. Ale to było dawno, długo przed śmiercią jej rodziców, kiedy jeszcze wszyscy myśleli, że wojna z Voldemortem zajmie kilka miesięcy, najwyżej rok. „Jak bardzo się myliliśmy”, pomyślała Hermiona, spoglądając po członkach Zakonu Feniksa. Większość z nich miała cienie pod oczami ze zmęczenia, grobowe miny i uciekało wzrokiem od dramatu rozlegającego się tuż obok. Ani po śladu radości i triumfie w oczach z tamtego dawnego zebrania.
Zamiast tego rozdzierający płacz Molly Weasley nieudolnie pocieszanej przez Artura Weasleya, który na zawsze zapadł w pamięci Hermiony. Zacisnęła usta i z całej siły zagryzła wargi. Nie potrafiła patrzeć na zrozpaczoną rodzinę Weasleyów, wzajemnie się pocieszającą, i Harry’ego wyglądającego tak, jakby został uderzony dwudziestoma Crucio, podeptany przez olbrzyma, a następnie przejechany przez Błędnego Rycerza. W takich momentach niezastąpiona była Ginny, równie pełna energii co jej ognistorude włosy, która zawsze wiedziała, co powiedzieć i jak wprowadzić do każdej sytuacji choć najdrobniejszy promyk radości.
Tylko że teraz to właśnie jej brakowało.
– Witajcie, moi drodzy – odezwał się jak zwykle pogodnie Albus Dumbledore ze swoim nieodłącznym spokojnym uśmiechem, który powoli zaczynał działać Hermionie na nerwy. To nie była odpowiednia chwila na kiepskie żarty o czekoladowych żabach ani leniwe uwagi na temat zaskakujących odkryć mistrzów transmutacji z Australii.
– Spotkaliśmy się dzisiaj dlatego że, jak wam wiadomo, młoda panna Weasley została porwana… – zaczął dawny dyrektor Hogwartu.
– Kiedy ruszamy? – przerwał mu rozgorączkowany Harry.
– Gdzie? – zapytał ze zdumieniem Neville.
– Do Hogwartu – mówił Potter, jakby to była najzwyklejsza rzecz pod słońcem. – Po Ginny.
– Nie ruszamy po pannę Weasley – odparł Dumbledore cicho.
– SŁUCHAM?!
– Spokojnie, Harry. To zasadzka. Voldemort właśnie na to liczy: że przyjdziemy po Ginny, tym samym wpadając prosto w pułapkę. Nie możemy tego zrobić – tłumaczył powoli Lupin.
Wstrząśnięty Hary popatrzył po zebranych.
Ostatnim razem, kiedy znalazła się w tej sali, było to historyczne zwycięstwo Zakonu we Włoszech, gdzie grupa trzynastu aurorów wygrała w potyczce z dziesiątką co ważniejszych śmierciożerców Tego, Którego Imienia Nie Wolno Wymawiać. Ale to było dawno, długo przed śmiercią jej rodziców, kiedy jeszcze wszyscy myśleli, że wojna z Voldemortem zajmie kilka miesięcy, najwyżej rok. „Jak bardzo się myliliśmy”, pomyślała Hermiona, spoglądając po członkach Zakonu Feniksa. Większość z nich miała cienie pod oczami ze zmęczenia, grobowe miny i uciekało wzrokiem od dramatu rozlegającego się tuż obok. Ani po śladu radości i triumfie w oczach z tamtego dawnego zebrania.
Zamiast tego rozdzierający płacz Molly Weasley nieudolnie pocieszanej przez Artura Weasleya, który na zawsze zapadł w pamięci Hermiony. Zacisnęła usta i z całej siły zagryzła wargi. Nie potrafiła patrzeć na zrozpaczoną rodzinę Weasleyów, wzajemnie się pocieszającą, i Harry’ego wyglądającego tak, jakby został uderzony dwudziestoma Crucio, podeptany przez olbrzyma, a następnie przejechany przez Błędnego Rycerza. W takich momentach niezastąpiona była Ginny, równie pełna energii co jej ognistorude włosy, która zawsze wiedziała, co powiedzieć i jak wprowadzić do każdej sytuacji choć najdrobniejszy promyk radości.
Tylko że teraz to właśnie jej brakowało.
– Witajcie, moi drodzy – odezwał się jak zwykle pogodnie Albus Dumbledore ze swoim nieodłącznym spokojnym uśmiechem, który powoli zaczynał działać Hermionie na nerwy. To nie była odpowiednia chwila na kiepskie żarty o czekoladowych żabach ani leniwe uwagi na temat zaskakujących odkryć mistrzów transmutacji z Australii.
– Spotkaliśmy się dzisiaj dlatego że, jak wam wiadomo, młoda panna Weasley została porwana… – zaczął dawny dyrektor Hogwartu.
– Kiedy ruszamy? – przerwał mu rozgorączkowany Harry.
– Gdzie? – zapytał ze zdumieniem Neville.
– Do Hogwartu – mówił Potter, jakby to była najzwyklejsza rzecz pod słońcem. – Po Ginny.
– Nie ruszamy po pannę Weasley – odparł Dumbledore cicho.
– SŁUCHAM?!
– Spokojnie, Harry. To zasadzka. Voldemort właśnie na to liczy: że przyjdziemy po Ginny, tym samym wpadając prosto w pułapkę. Nie możemy tego zrobić – tłumaczył powoli Lupin.
Wstrząśnięty Hary popatrzył po zebranych.
– Czy wy nic nie rozumiecie? Tam jest Ginny! W rękach tego… tego…
– Harry – powiedział zmęczonym głosem Lupin. –Nie pamiętasz już,
jak zginął Syriusz?
To wydarzyło się w mgnieniu sekundy. Harry przytrzymywał Lupina do ściany, przykładając mu różdżkę do gardła i sycząc:
– Nie… wspominaj… przy… mnie… o… Syriuszu!
– Uspokój się natychmiast, Potter, żebym nie musiał ci dawać za chwilę eliksiru uspokajającego – warknął Snape, znany też jako Ten, Który Nigdy Nie Widział Szamponu.
Harry odsunął się od Lupina niemal od razu, dysząc ciężko, nie wyjąkując jednak przeprosin.
– Musimy ją uratować. – oświadczył z naciskiem.
– NIE MOŻEMY jej uratować. – podniósł głos Albus Dumbledore i spokojniej już, dodał:
– Przykro mi, Harry, ale dzisiejszej nocy nikt nie opuści tego budynku, a już na pewno nie, gdy wybiera się w samo serce siedziby Voldemorta. I mam nadzieję, że to jasne.
***
To wydarzyło się w mgnieniu sekundy. Harry przytrzymywał Lupina do ściany, przykładając mu różdżkę do gardła i sycząc:
– Nie… wspominaj… przy… mnie… o… Syriuszu!
– Uspokój się natychmiast, Potter, żebym nie musiał ci dawać za chwilę eliksiru uspokajającego – warknął Snape, znany też jako Ten, Który Nigdy Nie Widział Szamponu.
Harry odsunął się od Lupina niemal od razu, dysząc ciężko, nie wyjąkując jednak przeprosin.
– Musimy ją uratować. – oświadczył z naciskiem.
– NIE MOŻEMY jej uratować. – podniósł głos Albus Dumbledore i spokojniej już, dodał:
– Przykro mi, Harry, ale dzisiejszej nocy nikt nie opuści tego budynku, a już na pewno nie, gdy wybiera się w samo serce siedziby Voldemorta. I mam nadzieję, że to jasne.
***
– Albusie, i co my teraz zrobimy? Na kapcie Merlina… biedna dziewczyna. A co z Potterem? Już mu lepiej? I kto teraz odszuka Sam-Wiesz- Co? – zaniepokojony głos Minerwy McGonnagal odbił się echem w przykurzonej sali godzinę po zakończeniu zebrania Zakonu Feniksa.
– Severus dolał mu do soku dyniowego eliksiru na uspokojenie, miejmy nadzieję, że tak. Nie bój się, Minerwo. Mam plan – odpowiedział Dumbledore, po czym zapytał cicho:
– Severusie?
– Tak?
– Czy możesz przyprowadzić do mnie młodego Malfoya?
***
Tysiące kilometrów dalej, gdy nad wieżami Hogwartu dochodził już świt, a Ten, Którego Imię Wymawia Się Szeptem siedział właśnie w fotelu, prowadząc cichą syczącą konwersację ze swoim wężem, Glizdogon otrzymał kolejny rozkaz.
– Tak, mój panie?
– Przyprowadź do mnie młodego Malfoya.
– Przyprowadź do mnie młodego Malfoya.
Witaj! I oto przed nami kolejna notka i kolejne zagadki. :) Rozdział przejściowy ale i tak się dużo dzieje. Ciekawi mnie jaki plan ma Dumbledore by nie wpaść w zasadzkę i uratować Ginny. I jest mój ukochany Malfoy, nie odgrywa jakiejś znaczącej roli ale jest. Na gacie Merlina po co Voldzio, każe Glizdogonowi przyprowadzić Draco. Muszę przyznać lubię Zabiniego ale jeżeli będzie taki przez całe opowiadanie to grrrr xD spróbuje go nie lubić. Tylko jedna rzecz mi nie pasuje... czy Bellatrix jak torturowała Hermione to nie wyryła (?) napisu szlama na jej ręce, bo w tekście było, że na szyi. (jeżeli ten odbieg od kanonu jest zamierzony to z góry przepraszam)
OdpowiedzUsuńCzekam na NN i pozdrawiam.
P.S Przepraszam za błędy ale piszę na małym samsungu.
Masz rację:) Sprawdziłam, i napis szlama Bellatrix wyryła Hermionie na ręce, a konkretniej - na prawym przedramieniu. To nie było celowe, z jakiegoś powodu zagnieździło mi się w głowie, że chodziło o szyję. Poprawione:)
UsuńTrzymasz poziom! O tak - dokładnie to mi się nasuwa po przeczytaniu tego rozdziału :) Jestem zaintrygowana i bardzo czekam na ciąg dalszy, bo chce już zobaczyć, jak poprowadzisz fabułę :) Oby zawsze w takim stylu, jak ten rozdział. Pozdrawiam i oczywiście czekam na ciąg dalszy :)
OdpowiedzUsuńVenetiia N.
Bardzo dziękuję! :)
UsuńBiedna Ginny ! I jej rodzice i Harry. Nie wyobrazam sobie jak strsznie może się czyc gdy jego ukochana tam cierpi a on nic nie może zrobić.
OdpowiedzUsuńI jest wreszcie Draco ! Czy dobrze zrozumialam - on jest szpiegiem ? Bo jeśli i jedna i druga strona wzywa go na rozmowe to mi na to wychodzi.
Jeszcze jedno mnie intryguje. Co to za listy na początku każdego rozdziału? Kim jest nadawca ?
Lecę czytać dalej :)
Kuszfaaa.... Jakby mnie trzymał na tych swoich łapskach GLIZDOGON, to bym chyba obrzygała (przepraszam za wyrażenie) Voldzia i może w końcu miałby włosy. Naturalne choć sztuczne... xppp
OdpowiedzUsuńAle Dumbli-dooor i Voldzio mają chyba podobny tok myślenia: przyprowadź do mnie młodego Malfoya. A w czym Draco pomoże Voldemortowi? Jeśli chodzi o plan Albusa to się domyślam (:
jaipansvingtans.blogspot.com
// Tay. Informuj o NN i lecę dalej
Bardzo podoba mi się Twój styl pisania :) Rozdziały są bardzo ciekawe i nie przeładowane informacjami :) Ciekawią mnie postacie Jenny i Roberta :)
OdpowiedzUsuńRrr nie wiem czego się spodziewać i to jest fajne.
OdpowiedzUsuńMiałam skomentować dopiero pod koniec, ale nie mogę się powstrzymać, bo rozemocjonowała mnie wieść o Draco. Czyżby szpiegował na rzecz Zakonu? Ciekawe, ciekawe... Lecę dalej, black_eye
OdpowiedzUsuń